Katarzyna Przybysz – kobieta, która osiągnęła w życiu zawodowym bardzo wiele i zapewne nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. Rozmowa z nią była nie tylko interesująca, ale również dająca nadzieję, że przy odrobinie szczęścia, a przede wszystkim solidnej pracy nad sobą i swoimi umiejętnościami, można osiągnąć w życiu bardzo wiele. A to napawa optymizmem.
Redakcja Sukces na Szpilkach: Kończyła Pani iberystykę. Czy w tamtym okresie wiązała Pani swoją przyszłość zawodową właśnie z nią?
Katarzyna Przybysz: Kierunek studiów był zgodny z moimi zainteresowaniami. W tamtych latach bardzo popularna była literatura ibero-amerykańska, a język hiszpański robił furorę. Można więc powiedzieć, że poszłam za głosem serca i studiowałam coś co sprawiało mi przyjemność, z czym jednak nie koniecznie chciałam wiązać swoją przyszłość zawodową. I rzeczywiście tak było. Po studiach najpierw trafiłam do małej firmy brytyjskiej, gdzie zajmowałam się praktycznie wszystkim: byłam księgową, asystentką, osobą od logistyki, bywało, że zastępowałam też prezesa. To było dosyć ciekawe doświadczenie, ponieważ dzięki tej pracy zrozumiałam na czym polega praca pełnoetatowa i to wykonywana na wielu stanowiskach. Rok później zaczęłam pracę w GTECH, gdzie moja praca na początku polegała głównie na tłumaczeniu dokumentów i pism.
Red.: Jak to się stało, że zaczęła Pani pracę w HR?
K.P.: Mniej więcej po roku pracy okazało się, że centrala GTECH w USA postanowiła stworzyć od podstaw dział HR w Europie. I tak zaczęła się moja przygoda z tą dziedziną, nie mając tak naprawdę do końca pojęcia na czym to polega. Na początku było prowadzenie ewidencji pracowniczej, akt personalnych, tworzenie umów o pracę – czyli tzw. „twarde HR”. Mniej więcej po dwóch latach doszłam do wniosku, że potrzebuję poszerzyć swoje teoretyczne horyzonty i poszłam na półtoraroczne studia podyplomowe na Wydziale Prawa i Administracji na Uniwersytecie Warszawskim. Wtedy już wiedziałam, że te studia są ściśle związane z tym co robię zawodowo i miały one teoretycznie wesprzeć moją wiedzę praktyczną. Tam poznałam zagadnienia związane m.in. z prawem pracy, prawem cywilnym i prawem handlowym. Oczywiście cały czas bardzo dużo czytałam na temat HR, uczestniczyłam w kursach i szkoleniach. Ale nie tylko z obszaru zarządzania zasobami ludzkimi ale m.in. z psychologii, co bardzo mi się teraz przydaje.
Red.: Sporo było w Pani samozaparcia, aby kształcić się w kierunku HR.
K.P.: Tak, i to jest coś co wszystkim polecam. Trzeba wiedzieć czego się chce i co pozwoli się nam rozwinąć. A później po prostu to realizować.
Red.: Nie obawiała się Pani takiej zmiany? Mam na myśli przejście do działu HR.
K.P.: Nie. Myślę, że to jest charakterystyczne dla osób w młodym wieku. Podejmują ryzyko nawet nie wiedząc, że je podejmują. To wiąże się z taką otwartością na to co przyniesie życie – zarówno w życiu prywatnym, jak i zawodowym. Ja z wielką przyjemnością zajęłam się sprawami personalnymi. Im więcej zagłębiałam się w tę tematykę, tym bardziej mnie to wciągało. Wiedziałam, że to jest ta dziedzina, która sprawia mi radość i która pozwoli mi się rozwinąć.
Red.: Wyższe stanowiska w firmach, zwłaszcza o profilu techniczno-informatycznym są obsadzane przez mężczyzn. Czy musiała Pani walczyć ze zdwojoną siłą o swoją pozycję?
K.P.: W dziale HR nadal to kobiety dominują. Może inaczej to wygląda w działach czysto informatycznych, ponieważ jak pokazują statystyki więcej mężczyzn kończy kierunki informatyczne więc siłą rzeczy to oni tam zajmują stanowiska kierownicze. Choć muszę przyznać, że w GTECH ta sytuacja wygląda inaczej, bo w naszym centrum technologicznym ok. 25% wszystkich zatrudnionych to panie, z czego 35% to managerki wyższego szczebla. Ale jeśli chodzi już konkretnie o mnie, to w dziale personalnym nie ma specjalnej rywalizacji – czy ktoś jest kobietą czy mężczyzną nie ma to znaczenia. To jest podrzędna kwestia. Raczej komunikacja i umiejętności interpersonalne są bardziej istotne. Jeżeli są one na wysokim poziomie, to w dziale personalnym takie osoby są w stanie bardzo dużo osiągnąć.
Red.: Czy na którymś etapie naszło Panią zwątpienie, że nie podoła Pani wszystkim obowiązkom? Szkoła, praca, w pewnym momencie dziecko.
K.P.: Nie, myślę, że nie. Jak już podejmuję jakieś postanowienia, decyzję, to je realizuję i nie patrzę do tyłu, tylko staram się na bieżąco rozwiązywać problemy, które mogą się pojawić. Natomiast nigdy nie myślę w kategoriach, że czemuś nie podołam. Jeżeli wiem, że sama nie podołam, to na pewno polegam na innych osobach.
Red.: W takim razie na kim mogła Pani wtedy polegać?
K.P.: Nie ukrywam, że nie jestem matką Polką i nie brałam wszystkich obowiązków na siebie. Polegałam na rodzinie, która mnie bardzo wspierała i pomagała, szczególnie kiedy jeździłam zagranicę. Dzięki temu byłam spokojna, kiedy musiałam zostawić na kilka dni dziecko, bo wiedziałam, że miało zapewnioną dobrą opiekę i ciepły dom.
Red.: Który szczebel kariery było najtrudniej Pani zdobyć?
K.P.: Myślę, że jednak pierwszy. Ten przeskok do działu personalnego – bo tutaj musiałam pokazać, że jestem zdolna, nauczyć się od podstaw prawa pracy i zarządzania personelem. Ponieważ nie miałam wtedy żadnego przygotowania – ani praktycznego, ani teoretycznego, musiałam do siebie przekonać szefostwo z centrali, że jestem w stanie podołać temu wyzwaniu. I to był najtrudniejszy moment. A później to już było tylko udowadnianie, że dokonano słusznego wyboru.
Red.: Praca w jednej firmie przez tyle lat, w dzisiejszych czasach to niespotykane zjawisko… Nie korciło Panią, aby coś zmienić?
K.P.: Był czas kiedy zastanawiałam się nad tym. Chciałam wypróbować swoich sił w innych firmach. To było w okresie mojego urlopu macierzyńskiego, czyli na początku kariery. I rzeczywiście chodziłam na rozmowy kwalifikacyjne, ale w końcu doszłam do wniosku, że w mojej obecnej firmie mam jeszcze szansę się rozwijać. GTECH funkcjonuje na rynku, który często się zmienia czy to z powodu zmian w prawie czy wprowadzania nowych produktów. Tak naprawdę, co 2-3 lata mamy nową strukturę organizacyjną. Dlatego moja praca, wbrew pozorom, nie jest taka sama.
Red.: Była Pani wśród 50 przedsiębiorczych kobiet w biznesie „Perły polskiego biznesu 2011”. Czy to było duże zaskoczenie?
K.P.: Tak, bo nie uważam siebie za kobietę, która jest przedsiębiorcza. Pracuję jednak w korporacji. Dla mnie przedsiębiorczym jest ktoś kto indywidualnie dochodzi do wielkiego sukcesu zawodowego, tworzy firmę od podstaw, rozwija nową dziedzinę. To jest top przedsiębiorczości. Ja po prostu uważam się za osobę, która realizuje to co najlepiej umie a że przy okazji inni to doceniają, to jest mi miło z tego powodu.
Red.: Czy kiedykolwiek stała Pani przed dylematem (który gnębi wiele kobiet) – czy zostać matką czy postawić na karierę zawodową?
K.P.: Urodziłam dziecko na początku mojej kariery zawodowej, ale urodziłam jedno. Myślę, że mogłabym urodzić ich więcej, ale kiedy kariera nabrała przyspieszenia zdałam sobie sprawę, że na pewno byłoby mi trudniej wychowywać kolejne dzieci. Więc to jest koszt jaki zapłaciłam, żeby zrealizować się również zawodowo.
Red.: W takim razie jak udaje się Pani godzić obowiązki vice prezydenta GTECH-u z rolą mamy nastoletniej córki?
K.P.: Mam bardzo kochane dziecko, które jest wyrozumiałe w kwestii moim częstych wyjazdów. Kiedy już jednak jestem w domu, dużo czasu spędzam z moją córką. Wykorzystujemy go do maksimum i nadrabiamy zaległości. Wtedy skupiamy się na rzeczach, które przynoszą nam obu najwięcej radości.
Red.: Ostatnio bardzo modny wśród mam jest model wychowywania polegający na tym, że przygotowują one swoje dzieci do startu w życie zawodowe już od najmłodszych lat. Czy Pani również to robi?
K.P.: Starałam się przede wszystkim, aby moje dziecko rozwinęło w sobie jakieś zainteresowania, znalazło jakąś pasję. I rzeczywiście udało się, bo już od 6-7 lat Natalia pasjonuje się filmem, jego realizacją, montażem, robieniem zdjęć. Dbałam o to, aby jeździła na obozy tematyczne z tym związane. W zasadzie ona już wie co będzie robiła zawodowo, czyli zupełnie coś innego niż ja czy jej ojciec. Zdecydowała się na szkołę filmową. Nie wiemy jeszcze czy to będzie szkoła w Łodzi czy zagranicą, ale ma już sprecyzowane zainteresowania, które wiąże ze swoim przyszłym zawodem. Moja i męża rola polegała tylko na wspieraniu pasji, które sama w sobie odkryła. Oczywiście nie ukrywam, że trzeba było kupić odpowiedni sprzęt, odpowiednie oprogramowanie do komputera, żeby mogła realizować te swoje marzenia i rozwinąć swoje umiejętności. I to przyniosło rezultaty – nakręciła film krótkometrażowy o niepełnosprawnych dzieciach w Warszawie i zdobyła nagrodę. Tak więc ma już pewne osiągnięcia.
Red.: Czy znajduje Pani czas na swoje hobby?
K.P.: Niestety coraz mniej. Chciałabym więcej czasu poświęcać na sport, bo to ogromna frajda i pomaga rozładować stres. To jest też kwestia lenistwa – rano człowiek sobie lubi pospać i poleżeć w łóżku.
Red.: Jest Pani fanką sportu, ale też otarła się Pani o sport zawodowy. Trenowała Pani lekkoatletykę i koszykówkę. Czego nauczył Panią sport?
K.P.: Nauczył mnie znosić porażki i nie załamywać się. Bo w sporcie nie zawsze się wygrywa – tak jak w życiu. Sport nauczył mnie też współpracy z ludźmi.
Red.: Czy czuje się Pani kobietą sukcesu?
K.P.: Nigdy tak nie myślałam o sobie i może dlatego udało mi się osiągnąć to co osiągnęłam. Sukces zawodowy nie był celem samym w sobie. Moim celem było robienie tego co robię najlepiej i to co najbardziej lubię. Jeśli przy okazji w opinii innych osób jest to mój sukces, to wspaniale. Dla mnie sukcesem jest to, że jestem w szczęśliwej rodzinie, mam zdrowych rodziców i dziecko.
Red.: Co poradziłaby Pani kobietom, które chciałyby osiągnąć sukces zawodowy?
K.P.: Żeby wierzyły w siebie, miały precyzyjnie wyznaczone cele, potrafiły obiektywnie ocenić swoje umiejętności, odkryły swoje pasje, talent. Po takiej analizie będą wiedziały gdzie to można wykorzystać, w jakiej dziedzinie, w jakiej firmie. W ten sposób połowa sukcesu za nimi. Nie można się też poddawać, bo nie zawsze się udaje za pierwszym razem, nawet czasami za trzecim, ale nie można wątpić w siebie i w to co się robi.